Drzwi do pokoju otwiera uśmiechnięta blondynka. W oczy od razu rzucają mi się jej tatuaże. To właśnie od nich postanawiam rozpocząć rozmowę…
– Jak miałam 16 lat, mama powiedziała mi, że po osiemnastce mogę sobie jeden tatuaż zrobić. Tak też się stało, ale na jednym się nie skończyło. Potem był drugi, trzeci. Mam ich dużo.
Co ciekawe, pomagają mi w pracy. Pamiętam, jak z ciężkim sercem szłam do urzędu i myślałam: „Jezu, zjedzą mnie”, ale jakoś się udało. Młodzież, z którą pracuję najczęściej, reaguje na tatuaże fenomenalnie, bo nie jestem sztywną panią zza biurka, tylko jak nie ma o co zagadać, a czasami nie ma, to można zagadać o tatuaże. Nie wiem ile ich jest, przestałam liczyć: dwie nogi od kolana całe, coś na plecach, coś na ręce…dzisiaj umówiłam się na kolejny.
Nie jestem sztywna panią zza biurka
“Mój pierwszy podopieczny bawił się na moim weselu, ma dziś pracę, dziecko, narzeczoną, a był skazany na niepowodzenie i wiele osób mnie pytało na początku: po co ty się w ogóle angażujesz, przecież nic z tego nie będzie!”